piątek, 5 września 2014

[17] - Wskrzeszenie


Jako że nie mam majkrosoftowego offisa, formatowanie szlag trafił (dwie lewe, komputerowe ręce :() To też i myślniki zamiast odpowiednich znaków.
Nie było mnie tu długo i jeszcze trochę. Zrobiłam lekki eksperyment. Jestem, wow, całkiem zadowolona.
Spróbuję już nie znikać na tyle czasu.

 ___________________________________


Zimno mi.
Moje ciało przeszywają tysiące drgawek.
Ale na zewnątrz jest całkiem ciepło, można by rzec, że prawie słonecznie. Czasem nawet w Londynie się zdarza.
Podnoszę wzrok i spod przymrużonych powiek szukam słońca. Mam wrażenie, że jego blask jest pewnego rodzaju drwiną. Przez chwilę jestem nawet zły. Na co? Na słońce, do cholery.
Chyba coś poprzestawiało mi się w głowie.
Na Merlina, jak mogę być zły na słońce? Przecież to nie ma większego sensu.
A może ma. Skoro Eillin nie może go oglądać.
Skoro nie było żadnego światła, gdy działa jej się krzywda.
A może właśnie dlatego, że było, ale dając nam swoje światło robiło nas wszystkich w chuja, kpiło z nas wszystkich?
Więc te drgawki i to zimno pochodzą ze mnie. Jakbym był bryłą lodu.
Martwy, a jednak wciąż żywy. Jak pierdolony inferius.
Nie mogę patrzeć na twarze ludzi, których mijam. Są płaskie, bez wyrazu. Bez oczu. Martwi za życia. Pogrążeni w swoich pseudo-problemach. Zaabsorbowani między codziennymi wyborami. Na przykład ta panna. Zapewne zastanawia się, czy kupić sobie błękitną czy różową sukienkę.
Tak, chyba jej zazdroszczę.
Chciałbym choć przez chwilę żyć jej beztroską. Nie widzieć świata inaczej. Być mniej upartym. Bardziej otwartym. Zrzucić cholerną skorupę. Żyć jak wtedy, gdy była ze mną Sharon. Bezstrosko i szczęśliwie. Próbuję rozwiązać problemy psychiczne innych ludzi, a sam tonę we własnym bagnie nie potrafię rozwiązać swoich problemów. Jakbym przeczył wszystkiemu, czym jestem. Ale przecież zawsze łatwiej jest być znawcą cudzego życia.
Wciskam ręce do kieszeni kurtki i spuszczam wzrok na ulicę.
Po raz pierwszy wiem dokąd idę.
Nie wiem jedynie, po co.
W nadziei na to, że zostanę rozgrzeszony z bycia mężczyzną? A może pragnę wybaczenia za to, że jestem kim jestem? Może za śmierć Sharon? A może idę tam powiedzieć jej, co do niej czuję?
Trafiam pod jej drzwi intuicyjnie. Nie skupiałem się na drodze. Nigdy wcześniej tam nie byłem. A jednak teraz, pogrążony we własnym świecie, trafiam tam bez najmniejszych problemów i jestem pewny, że stoję pod jej drzwiami.
Serce tłucze mi się w piersi. Podnoszę dłoń i zamieram.
Czy chcę ją niepokoić? Czy powinienem? Czy w ogóle ją zastanę? Jest moją jedyną nadzieją. Tylko na co?
Nagle orientuję się, że wcale nie chcę jej odwiedzać. Gdzieś w okolicy żołądka rośnie przekonanie, że nie potrzebuję od niej niczego. Że powinienem zmierzyć się tym samodzielnie, jak setki razy wcześniej mierzyłem się z własnymi demonami.
Lecz moja dłoń puka energicznie w drzwi. Jest za późno na zmianę decyzji. Choć zawsze mogę jeszcze uciec.
Kiedy właśnie kończę licytację z sobą, w której wygrała oferta ucieczki, drzwi otwierają się ostrożnie i wiem, że jest już zdecydowanie za późno. Ktoś przejmuje władzę nad moim ciałem. Demon, który należy do Indigo.
 - Prometeusz?

Indigo nawet nie próbuje ukryć swojego zdziwienia. Ale towarzyszy jej coś jeszcze. Nazwałbym to strachem. Czyżby bała się o mnie?
Obserwuje mnie uważnie przez wąską szczelinę między skrzydłem drzwi a framugą. I ja ją obserwuję. Ma na sobie sięgającą kolan błękitną koszulę nocną w małe, białe chmurki, a na ramiona zarzuciła czarny, gruby sweter. Jej twarz wygląda na zapadniętą, w świetle padającym na nią z korytarza, Indigo ma żółtawą cerę i lekko opuchnięte oczy. Ale nawet teraz jest najpiękniejsza.

 - Co ty tu robisz?

  - Mogę wejść?

Indigo przez chwilę wygląda na zmieszaną, ale po paru sekundach otwiera drzwi szerzej i gestem ręki zaprasza mnie do środka. Wtaczam się do wnętrza jej małego mieszkania. Zdejmuję kurtkę i zawieszam na haczyku. Indigo stoi obok mnie z taką miną, jakby była święcie przekonana, iż za chwilę się rozsypię.
 - Przepraszam, że bez zapowiedzi. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Ja tylko na chwilę...

Wyrzucam z siebie zdania jakby były trujące, z niechęcią i pewnym bólem. Indigo wciąż uważnie mnie obserwuje. Nawet nie jestem w stanie się z tego powodu obruszyć. Chcę, by na mnie patrzyła. Potrzebuję jej spojrzenia. Potrzebuję jej.
 - Coś się stało?

Jej głos przepełniony jest troską. Zamykam na chwilę oczy i szukam w pamięci brzmienia głosu Sharon. Daj jej umrzeć, bracie. Nigdy nie wróci. Musisz pożegnać Sharon.
 - Tak. Zbyt wiele.
 - Chcesz herbaty?
 - Nie. Po prostu usiądź ze mną, proszę. Potrzebuję cię.
Indigo odpuszcza sobie kolejne pytania. Wskazuje mi drogę do głównego pokoju. Przechodzę tam, powłócząc nogami, zapadniety w sobie, zasępiony. Siadam na kanapie. Indigo siada tuż obok. Jej badawcze spojrzenie każdego innego dnia przyprawiłoby mnie o irytację. Ale dzisiaj chcę wiedzieć, że jest ze mną i dla mnie, że się martwi.
Nachodzi mnie refleksja. Czy powinienem o wszystkim jej opowiedzieć. Czy powinna wiedzieć o tym bólu? Jest kobietą. Może odebrać to bardziej emocjonalnie. Odnieść do siebie. Z całą pewnością mocniej wczuje się w sytuację, utożsami. Zdaje się, że kobiety współdzielą się bólem, nawet jeśli, dzięki Merlinowi, nie przeżyły podobnego.
I kiedy tak rozważam, czy powinienem powiedzieć jej o Eillin i o tym co widziałem, moje usta podejmują decyzję za mnie. Nim się orientuję, opowiadam już o Sharon. O tym, jak się poznaliśmy. O pierwszym pocałunku. Pierwszym wyznaniu miłości. O jej odwadze. Jej wyjątkowości. O drobnych gestach, które współdzieliliśmy każdego dnia.
Z każdą chwilą jestem coraz dalej i dalej z historią. Indigo milczy. Patrzy na mnie przez załzawione oczy. Wtedy dopiero zdaję sobie sprawę, że może wcale nie chce słuchać o mojej miłości do Sharon.
Ale nie jestem już w stanie zatrzymać potoku słów. Mówię i mówię. Jakbym streszczał jej fabułę najbardziej fascynującej książki jaką w życiu przeczytałem. Jak nakręcony. Jakbym zawsze chciał się tym z kimś podzielić.
A kiedy dochodzę do tej części, w której znalazłem ją martwą w naszym domu nie ma we mnie ani jednej łzy. Mówię o jej śmierci bez emocji. Mówię o swoich emocjach nie czując bólu. Gdzieś w głowie tłucze mi się myśl, że brukam świętą pamięć o niej nie otaczając tych tragicznych wydarzeń odpowiednimi emocjami. Ale ten głos to ledwie szept. Słowa płyną z moich ust, pozbawione emocji choć wywołujące emocje w Indigo.
Na śmierci Sharon się nie kończy. Mówię o zbroi, w którą obrosłem od tamtej pory, mówię o strachu, jaki czuję na myśl o związkach, jak boję się kolejnej tragicznej utraty. Wypluwam z siebie nawet coś na temat mojej fascynacji Eillin. Ledwo wypowiadam jej imię, kolejne drzwi w mojej głowie pękają z trzaskiem i fala myśli wylewa się przez usta. Mimo wcześniejszych wątpliwości na temat tego, czy podzielić się z Indigo dzisiejszym wspomnieniem Eillin, mówię już jedynie z małymi przerwami na oddech. Opowiadam to być może zbyt dokładnie, bo w pewnym momencie słyszę bolesny szloch Indigo. Patrzę na nią.
Wygląda na przerażoną i załamaną. Wiem, że powinienem czuć się źle. I w każdej innej sytuacji tak właśnie bym się czuł. Ale teraz panuje we mnie tak przerażająca pustka, że uświadamiając sobie jej istnienie sam na chwilę zamieram, wystraszony.
Indigo ma otwarte oczy. Łzy ciekną jej po czerwonych policzkach. Patrzy na mnie ale jestem prawie pewny, że mnie nie widzi.
Wracam do opowieści. Relacjonuję jak dziennikarz. Bez emocji. Mówię jedynie co widziałem. Opisuję emocje, które w tym momencie mi nie towarzyszą.
Zamykam oczy i biorę głęboki oddech. Czuję jak ktoś kopie w kolejne drzwi mojej świadomości. Próbuję je przytrzymać, ale po paru sekundach orientuję się, że nie ma to najmniejszego sensu. Pozwalam więc na ich wywalenie, pozwalam przerażająco nieobecnym emocjom rozlać się po całym moim ciele, pozwalam im wypełnić każdą najmniejszą komórkę ciała.
Przyciągam do siebie szlochającą Indigo. Kobieta ląduje na mojej piersi, lewą dłoń zaciska na koszuli. Kładę jej lewą dłoń na plecach, prawą ściskam jej dłoń na mojej koszuli.
Zaczynamy płakać oboje, choć mnie daleko jeszcze od wstrząsającego ciałem szlochu.
Z ostatnich drzwi leje się ból dotyczący mnie samego. Opowiadam Indigo o sytuacji w domu, o tym, że mój brat, Achilles, zawsze był ponad mną. Opowiadam o tym, jaką Achilles budzi dumę w matce i dziadkach, o tym, że jedyną przyjazną mi osobą w rodzinie jest mój ojciec i czasami któraś z dziewczyn Achillesa. Opowiadam o tym, jak to uczyłem się żyć w swoim własnym, zamkniętym świecie, o tym, jak bardzo boję się otworzyć.
I nagle czuję gorący, słony pocałunek na ustach.
Przez chwilę nie jestem w stanie zrozumieć, co tak naprawdę się stało. Twarz Indigo dzieli od mojej jakieś dziesięć cali. W jej oczach dostrzegam płomień, którego nie potrafię powiązać z żadnym uczuciem.
Moje ciało znów działa za mnie. A może to ciągle demon Indigo ma nad nim władzę.
Dotykam jej prawego policzka.
 - I jeszcze ty.

Mamroczę na głos bardziej do siebie niż do niej.
Indigo patrzy na mnie z niezrozumieniem.

 - Jesteś piękna, wiesz o tym? Walczyłem z tym od dawna. Próbowałem wyprzeć to z głowy. Wydrapać. Wypalić. Jakkolwiek. Po prostu nie chciałem tego czuć.
 - Czego?
Pyta cicho, patrząc na mnie z bólem.
 - Że mi na tobie zależy. Że jesteś ważna. Nie chciałem tego czuć. Miałem swój zamknięty świat, w którym nie było miejsca dla żadnej kobiety. A jednak... byłaś pierwszą osobą o której pomyślałem dzisiejszego dnia. Tylko ty wydawałaś się idealną osobą, z którą mogłem podzielić się swoim bólem...

Indigo nie odpowiada. Czeka. Może intensywnie próbuje coś rozwikłać. Albo próbuje dopowiedzieć coś do nieistniejącej treści.
Przyciągam ją do siebie i całuję.
Mam wrażenie, że odkrywam nowy ląd. Czuję się tak, jakbym robił to po raz pierwszy w życiu. Serce chce wyłamać mi żebra, kręci mi się w głowie.
Nie potrafię określić jak smakują usta Indigo, ale wiem, z czym mi się kojarzą. Ze szczęściem. Z czystym szczęściem. Może właśnie to ich smak? Smak szczęścia?
Są niezwykle miękkie i aksamitne. Jakby wytworzone z najcenniejszej substancji na świecie. Nawet przez zamknięte powieki widzę jej piękną twarz. Nie chcę już dłużej oszukiwać samego siebie.
 - Kocham cię.

Oczywistość. Odpowiednie słowa w odpowiednim miejscu. Jakby od dawna czekały na to, bym je wypowiedział.
Indigo odsuwa się ode mnie i przygląda z niedowierzaniem. Wiem, że potrzebuje usłyszeć te słowa ponownie. I... chcę je jej dać. Po raz pierwszy od dawna chcę to powiedzieć kobiecie. I robię to z całkowitą szczerością i pewnością.
 - Kocham cię, Indigo. Musiałem dojrzeć. Musiałem zrozumieć. Musiałem uwierzyć.

Indigo wciąż patrzy na mnie z niedowierzaniem. Czuję się wolny. Powiedziałem to, co od dawna tłukło mi się po głowie, a ja próbowałem to zagłuszyć demonami przeszłości. Nie przejmuję się tym, że Indigo może nie odwzajemnić moich uczuć. Czasem nie chodzi o odwzajemnienie. Czasem chodzi tylko o to, by umieć je zrozumieć i przyznać się do nich otwarcie, bez strachu, że ktoś może uznać je za głupie.
Indigo nie udziela żadnej werbalnej odpowiedzi.
Po prostu całuje mnie gorąco, zaplatając ramiona na mojej szyi.
Kładę jej dłonie na plecach, przyciągam do siebie, oddaję słodkie, gorące pocałunki.
Ból ustępuje, zupełnie tak, jakby Indigo przekazywała mi jakieś drogocenne lekarstwo na wszelkie choroby ducha.
Przestaję myśleć o bólu, odrzuceniu i strachu.
Czuję jedynie tęsknotę. I trochę żalu.
Żalu za tym, że tak długo się broniłem.
Tęskniłem za kobietą. Tęskniłem za Indigo.
Nie mam pojęcia, co wydarzy się dalej. Wiem jedynie, że wszystko zależy od niej. Bez słów oddaję swoją duszę i swój umysł w jej dłonie. Daję jej wolny wybór. Może zrobić z nimi co zechce.
Tego wieczoru wreszcie rozumiem, że jestem wolny.
Indigo przytula się do mnie. Czuję aksamitną skórę jej policzka na swojej szyi. Czuję ciepło jej ciała. Przytulam ją mocno. Mógłbym zostać w tym miejscu i w takiej pozycji na zawsze. Zapominam o Achillesie, o matce, o Sharon, o Eillin. Liczy się tylko ta krucha kobieta w moich objęciach. Jakbym trzymał w objęciach cały świat.
- Co teraz?

Słyszę jej szept przy swoim uchu.
 Sam zadałem sobie to pytanie sekundę wcześniej.
- Wybór należy do ciebie.

Odpowiedź jest tak oczywista, że na chwilę mnie muruje.
Indigo odsuwa się ode mnie i spogląda na mnie ze smutkiem. Widzę, że chce coś powiedzieć. Choć do głowy pchają się domysły, odsuwam je na bok. Nie chcę się domyślać. Dopowiadać sobie treści, których nie ma. Czekam więc na to co powie.
Właśnie wtedy to ona uwalnia swoje demony. Opowiada o tym, jak wiele kosztowało ją zdobycie odpowiedniej edukacji w domu, gdzie nigdy się nie przelewało. Opowiada mi o swojej odwiecznej samotności, o wielokrotnie złamanym sercu, o mężczyznach, którzy nawet nie starali się zapewnić jej minimum komfortu psychicznego. O wiecznych problemach z samą sobą i ze swoją seksualnością, nawet o tym, że nienawidzi być kobietą. O braku ojca, o braku bezinteresownej, męskiej miłości, o braku silnego oparcia w dzieciństwie i w adolescencji. O tym, że też długo broniła się przed uczuciami do mnie, o tym, jak bała się odrzucenia, o irracjonalności swoich lęków, skoro nigdy nie przejawiałem żadnych uczuć względem niej. O tym, że bardzo chciała, bym przejawiał jakiekolwiek uczucia, o tęsknocie do mnie, która zżerała ją od dawna i o tym, jak ciężko jej było beze mnie, gdy wyrzucono ją z pracy.
Przytulam ją do siebie, chcę ukoić jej ból, chcę, by wypłakała się w moją koszulę.

 - Nie jestem łatwy w obsłudze. Jestem marudny, uparty i często spieprzam do własnego świata. I często jestem niewdzięczny. Zresztą... wiesz jaki jestem. Spaliłem w sobie wiele. Nieświadomie siałaś we mnie nowe kwiaty, które wyrosły za moimi plecami, a kiedy się odwróciłem, zrozumiałem,
że pożoga jaką zostawiłem zaczyna odżywać. Dzięki tobie...

  - Kocham cię.

Głos Indigo drży, zresztą tak samo jak całe jej ciało. Przytulam ją jeszcze mocniej. Chcę otoczyć ją bezpieczeństwem. Chcę zamknąć ją za murem, za którym nikt więcej jej nie skrzywdzi. Nikt, łącznie ze mną.
Oto jak świat po latach odnajduje drogę na swoją orbitę.